Czytelnia FILMu: Michael Madsen wiecznie żywy

FILM /
https://www.filmweb.pl/news/Czytelnia+FILMu%3A+Michael+Madsen+wiecznie+%C5%BCywy-56515
Do kiosków w całej Polsce trafił dziś grudniowy numer miesięcznika "Film". Tymczasem w czytelni magazynu na Filmwebie prezentujemy najciekawsze artykuły z bieżącego numeru. Na początek zapraszamy Was do przeczytania tekstu o kultowym aktorze kina klasy B, Michaelu Madsenie.



NIEŚMIERTELNA POSTAĆ WIELOKROTNEGO UŻYTKU


Jest jeden piekielnie ważny podwód, żeby obejrzeć wchodzący do naszych kin 25 grudnia "Hell Ride" [[i]producent nieoczekiwanie przeniósł premierę filmu na 2010 - Filmweb]: trzeba zobaczyć człowieka, który już około 150 razy zagrał te samą role – klasyczny czarny charakter. Brzydki i z zasadami. Oto, panie i panowie, aktor tak typowy, że aż fenomenalny: Michael Madsen!

Jest aktorem kultowym, ale żeby znaleźć te "kultowe filmy", w których zagrał, trzeba się przez jego filmografię przebijać z maczetą, jak przez brazylijską dżunglę. Wyłączając branżę porno, jest chyba jedynym amerykańskim aktorem o statusie "gwiazdy", który w ciągu roku jest w stanie podpisać się pod 30 (!) filmowymi produkcjami. W niektórych pojawia się przez pięć minut, inne to tanie i klecone pospiesznie produkcje trafiające bezpośrednio na DVD. "Michael Madsen" to więcej niż imię aktora – dziś to już kompletna, przenoszona z filmu do filmu, postać wielokrotnego użytku. Dla niego nie trzeba rozpisywać scenariusza, bo wszystko rozstrzygnęło się już przed laty. Jakieś 150 filmów temu, w pierwszej scenie "Zabij mnie jeszcze raz" (reż. John Dahl, 1989), grany przez niego bohater wychylił się z bronią z okna samochodu, wdając się w proroczą konwersację:

 MADSEN:  Połóż walizkę na siedzeniu, bo rozpieprzę ci łeb.
 FACET Z WALIZKĄ: Jaja sobie robisz?
 MADSEN: Umrzesz ze śmiechu, jeśli tak ci się wydaje.

Madsen się lekko uśmiecha, ale w taki sposób, który nie pozostawia wątpliwości, że mówi zupełnie serio. Padają strzały i jego bohater odjeżdża z walizką. Ta scena, nie tak może udana, jak słynne odcinanie ucha policjantowi przez Pana Blond we "Wściekłych psach" (reż. Quentin Tarantino, 1992), zawiera w zasadzie całego filmowego Madsena. Furiata z kamienną twarzą, o mrocznym poczuciu humoru. Z walizką brudnych pieniędzy, dymiącą spluwą i siedzącą obok femme fatale (zaraz po scenie napadu, mówi do niej: "gdybym wiedział, że ta forsa stanie między nami, to bym ją spalił").

Nie jest kimś, kto zmaga się ze swoim "lepszym ja", zanim pociągnie za spust. Lepiej odpowiedzieć na jego pytania, bo bijąc cię, będzie się lekko uśmiechał, a potem wytrze ręce z krwi o twoją koszulę i zapali papierosa. Jeśli mówi, że rozpieprzy ci głowę albo spali walizkę pieniędzy, to należy mu wierzyć. Widz odgaduje to bezbłędnie, bo o jego postaci wie wszystko, zanim ta odezwie się swoim zachrypniętym głosem.

Polskie określenie "aktor charakterystyczny" wiąże się raczej z twarzami niż nazwiskami. Raczej ze specjalistami od epizodów niż gwiazdorami. Pierwszy przychodzi do głowy ktoś w rodzaju Rona Perlmana, który urodził się po to, żeby zagrać kiedyś Hellboya, albo komika Marty’ego Feldmana, którego oczy rozmiaru piłeczek golfowych nie predysponowały do roli amantów. Tymczasem typecasting ma więcej, nie zawsze tak charakterystycznych, twarzy. Dotyczy gwiazd i prawdziwych mistrzów. Może być przekleństwem i błogosławieństwem. Normalką i aberracją.

LIRYKA

Kiedy Madsen śmieje się, że określenie "facet ze »Wściekłych psów«" mogłoby być jego epitafium, jest to śmiech dość gorzki. No bo co z tymi wszystkimi, którzy wznieśliby sztukę aktorstwa na niebotyczny poziom, gdyby tylko nie byli uwięzieni w swoich powtarzanych przez lata rolach? Z ludźmi o znanych twarzach i nieznanych nazwiskach, znanymi milionom jako "policjant, który chce dobrze, ale mu się nie udaje", albo  "członek gangu, który ginie w pierwszej godzinie filmu". Za każdym z nich stać może marzenie o przełomowej kreacji "Ryszarda III" albo nowego "Taksówkarza". Madsen wpisuje się w tę poetycką figurę niespełnienia. Ale jak na specjalistę od epizodów, na ekranie zbyt mocno przykuwa uwagę i zdobywa sympatię zarezerwowaną dla stylowych drani. "Jestem urodzonym aktorem pierwszoplanowym uwięzionym w ciele »złego faceta«".    

Jedyną edukacją aktorską Madsena są dwa lata spędzone w Steppenwolf Theatre Company Johna Malkovicha w Nowym Jorku, ale to nie one określają go jako zjawisko filmowe. Prawdziwe powołanie dostał od Ojca twardych facetów z celuloidu – Sergia Leone, który zobaczył go na nagraniu demo, zaprosił na spotkanie i wkrótce po tym zmarł. Prawdziwa filmografia Madsena składa się głównie z tych filmów, w których nigdy nie zagrał.

Podobno z myślą o nim pisano rolę, którą zagrał w "Tajemnicach Los Angeles" Russel Crowe. Miał też grać w "Szklanej pułapce". W 1994 odrzucił rolę w "Pulp Fiction", by zagrać w wysokobudżetowym "Wyatcie Earpie" Lawrence’a Kasdana (efekt: western zaliczył wielką klapę, a za rolę Vincenta Vegi nominację do Oscara dostał John Travolta). W doborze ról wykazuje się intuicją dziecka we mgle, ale do błędów podchodzi filozoficznie, jak potrafiłby tylko jego bohater. Dzięki tej życiowej pomyłce dostanie może szansę wcielenia się w brata Vincenta, gdy do skutku dojdzie planowany przez Tarantino film o braciach Vega. "Może urodziłem się w złej epoce? W latach 40. kino było inne i było w nim miejsce na bardziej odpowiadający mi typ antybohatera". Jako "złoczyńca" na ekranie jest trochę staroświecki, jak samo to słowo. Roztaczająca czar kina noir postać wiele zawdzięcza kreacjom jego największego idola – Roberta Mitchuma. Jednak bardziej niż "złoczyńca" pasuje do niego "bad ass", "heavy" albo "villain", bo jest przecież do bólu amerykański.

Gdy w zeszłym roku kręcił w Łodzi horror "House", chował się w Grand Hotelu i kazał sobie przynosić jedzenie z McDonald’sa. Jak na postać ponadekranową przystało, "nasz człowiek" nie ma komórki, nie używa poczty internetowej, pisze listy odręcznie i ma duszę beatnika. Fotografuje, pisze (i publikuje!) wiersze. Przyjaźni się też z najtwardszymi: Tarantino jest ojcem chrzestnym jego synów, a Dennis Hopper napisał wstęp do jego zbiorku poezji.    

EPIKA

Zdaje się, że nie jestem jedynym, który trafiając o drugiej nad ranem na środek filmu z Madsenem, nigdy nie zmienia kanału, bo czuje się jakby miał opuścić w potrzebie starego znajomego. W końcu nawet w beznadziejnej szmirze jest po części intrygującym Buddem z "Kill Billa" (2003) "Przynajmniej gra jedną postać – broni aktora na polskim forum internetowym użytkownik tosiaschulz –  i dobrze robi to, co wychodzi mu najlepiej, a nie jak inni w każdym filmie grają kogoś innego i się gubią". Bingo! Madsen nie jest "słabym aktorem" – jest kimś, kto jak nikt inny na świecie potrafi fenomenalnie "być" Michaelem Madsenem.

Gdy amerykański dziennikarz przychodzi zrobić z nim wywiad, zastaje go na tarasie, obserwującego delfiny, palącego chesterfieldy, w towarzystwie biegających wokół ukochanych psów i papugi o imieniu Marlon. W rozmowie ubolewa nad brutalnością konsolowych gier, w których dubbingu użyczył swojego głosu ("Gdybym wiedział wcześniej, nigdy bym tego nie zrobił"). Otwarcie pogardza show-biznesem, niemęskim z natury zawodem aktora i większością filmów, w których zagrał – łaskawym okiem spogląda najwyżej na pięć tytułów. Ale co robić – żenił się trzy razy, ma pięciu synów – musi ich utrzymać na przyzwoitym poziomie.

Gdy jedni szarpią się ze swoim wizerunkiem, próbując rozpaczliwie grać wbrew niemu, inni skrycie go błogosławią. Typecasting to szansa, na którą zgodnie z definicją "mały talent, duża osobowość" mogą załapać się ci, którzy inaczej nie zaistnieliby w masowej świadomości.

Nie przypadkiem jeszcze w 1864 roku Theatrical Protective Association – aktorski związek zawodowy – żądał, by aktor miał prawo nie być wszechstronnym i odgrywać role wyłącznie w zakresie swojej wąskiej specjalizacji. Bo zawsze jest zapotrzebowanie na stereotypowego małego przekręta (Joe Pesci), policjanta z nadwagą (Reginald VelJohnson), i wrażliwego, choć ciapowatego chłopca (Michael Cera). W starym Hollywood odnalezienie swojego typu oznaczało nie tylko ciepłą posadkę, ale było też miarą sukcesu. Dziś taki rodzaj sukcesu kojarzy się głównie z wyjadaczami kina kopanego: Chuckiem Norrisem czy Stevenem Seagalem, którzy z zasady nie przyjmują ról czarnych charakterów, żeby nie zawieść swoich fanów (taka skrajna akceptacja typecastingu, przyjęła nawet nazwę "seagalizmu").

DRAMAT

Typecasting sięga i na aktorski top. Morgan Freeman jako mędrzec, Bruce Willis jako wyluzowany twardziel, Hugh Grant jako nieśmiały przystojniak o duszy klasyka. W przypadku aktora charakterystycznego wszystko zależy od szerokości specjalizacji. Wielcy Robert De Niro i Al Pacino grali przecież niemal wyłącznie gangsterów albo gliniarzy niestroniących od gangsterskich metod. W sieci krąży rysunkowy dowcip. Trwa Festiwal Rzadkich Filmów. Na afiszu organizatorzy chwalą się wyjątkowym rarytasem: "filmy, w których Harrison Ford nie biega".

Jeśli aktora nie wykończy jeden typ postaci, to z pewnością jest to w stanie zrobić przyspawanie do jednej, zbyt znanej roli. Pułapką bez wyjścia są często z seriale TV i romans z ikonami popkultury. W 1953 roku ze "Stąd do wieczności" twórcy musieli wyciąć całą dużą rolę George’a Reevesa, bo na testowych pokazach publiczność, pokazując go palcem, krzyczała "Superman!". Leonard Nimoy, odtwórca Kapitana Spocka w klasycznym "Star Treku", nie mogąc zaczerpnąć drugiego aktorskiego oddechu, zajął się pisarstwem. Napisał jednak tylko dwie książki – pierwsza nosiła waleczny tytuł "Nie jestem Spockiem". Druga – "Jestem Spockiem" – była do niej swoistą erratą.

Zatrudnienia nie mógł też znaleźć odtwórca roli Batmana z lat 50. – Adam West, na co wypracował autorską metodę zwaną "Adamwestingiem" – postanowił specjalizować się ściśle w graniu tylko i wyłącznie… Adama Westa. Są jeszcze tzw. "Więźniowie Pollyanny" – ci, którzy doroślejąc, "zdradzają" granych przez siebie dziecięcych bohaterów i zostają odrzuceni z obrzydzeniem przez swoją publiczność (no bo kto to widział, żeby "Kevin sam w domu" ładował gorzałę i brał narkotyki).

Madsen nie będzie pamiętany za swoją ojcowską rolę w "Uwolnić orkę". Być może ktoś kiedyś nakręci film o jego życiu – dramat charyzmatycznego twardziela, który jako aktor zostaje skazany na szmirę, stachanowca, grającego w 30 filmach rocznie, by utrzymać rodzinę. To będzie wielka rola dla jakiegoś uwięzionego w typie i skreślonego przez wszystkich aktora, który dostanie za nią Oscara i trafi do historii kina. Okrutny dowcip polega na tym, że w tym filmie – jeśli powstanie – zagra go już ktoś inny.        

Darek Arest

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones