Recenzja filmu

Mokra robota (2007)
John Dahl
Ben Kingsley
Téa Leoni

Na zdrowie

"Mokra robota" to film, który ogląda się tak, jak spożywa się alkohol - z przyjemnością. Od czasu Himilsbacha w filmach oświatowych nikt z takim wdziękiem jak Kingsley nie wyznawał nam z ekranu:
Polak nie wielbłąd, pić musi i pić lubi. Francuzi, mięczaki, mają wino, a my cudowny eliksir z ziemniaków. Miło mi odnotować, że wiedzą o tym także lalusie w Hollywood i wreszcie ktoś z nich (i to nie byle kto) jednego z nas uczynił bohaterem swojego dzieła. Tym kimś jest niejaki Joh Dahl, znany głównie jako specjalista od czarnej roboty. Facet ma na swoim koncie takie dzieła jak "Red Rock West" czy, będący specyficznego rodzaju feministycznym manifestem, "Fatalny romans". Można wręcz powiedzieć, że stworzył swój własny bezpretensjonalny styl bazujący na konwencji kina noir. Żaden z niego artysta, ale robi to doprawdy z wdziękiem. A przy tym nawet w zwyczajny produkcyjniak jak "Prześladowca" Dahl potrafi tchnąć trochę życia. "Mokra robota" lepi się od wódki. Nasz rodak Frank Falenczyk ma poważny problem. Jest płatnym mordercą, który tak jak każdy Polak lubi się napić. Rzecz w tym, że zamiast pić po pracy, pije w robocie. To, jak wszyscy wiemy, trochę utrudnia wykonywanie każdego zawodu, a co dopiero tak odpowiedzialnego i wymagającego. W końcu w byciu cynglem chodzi przede wszystkim o precyzję i punktualność. Gdy Frank pod wpływem choroby filipińskiej zawodzi po raz kolejny, jego przełożeni wysyłają go na przymusowe leczenie do San Francisco. Pod wpływem nowych znajomych z grupy AA i poznanej w domu pogrzebowym apetycznej blondynki zrozumie, co w życiu jest naprawdę ważne. Co prawda trudno uwierzyć, że taka kobieta jak Tea Leoni jest samotna (Kingsleyowi, że lubi się napić, wierzymy od pierwszego wejrzenia), ale cóż - to przecież San Francisco. Bohater pod wpływem otoczenia i terapii przechodzi swojego rodzaju ewolucję. Choć nadal nie do końca wie, jak jeść bezę, to otwiera się na innych ludzi i swoje uczucia. Droga do trzeźwości nie jest jednak najłatwiejsza. Ale jak mówią chińscy mędrcy, zawsze najistotniejszy jest pierwszy krok. "Mokra robota" to film, który ogląda się tak, jak spożywa się alkohol - z przyjemnością. Wielka w tym zasługa reżysera, który na nic się nie sili, za to lubi historię, którą opowiada, jak i swoich bohaterów. Jeszcze jednak większa jest zasługa odtwórcy głównej roli. Kingsley już w "Sexy Beast" udowodnił, że od czasów "Gandhiego" dzielą go lata świetlne. W filmie Dahla ten wielki aktor składa hołd całej naszej dumnej nacji. I powiedzmy sobie szczerze, od czasu Himilsbacha w filmach oświatowych nikt z takim wdziękiem jak Kingsley nie wyznawał nam z ekranu: jestem alkoholikiem.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na zachodzie nieczęsto powstają produkcje, których bohaterami są nasi rodacy na obczyźnie. Nic więc... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones