Recenzja filmu

Nick Fury (1998)
Rod Hardy
David Hasselhoff
Lisa Rinna

Marvel's Agents of Hoff

Pierwsze aktorskie wcielenie agenta Fury cieszy się złą sławą, czego powodem jest przede wszystkim zestawianie go ze współczesnymi wytworami MCU. Jak na końcówkę XX wieku był to jednak jeden z
Pierwsze aktorskie wcielenie agenta Fury cieszy się złą sławą, czego powodem jest przede wszystkim zestawianie go ze współczesnymi wytworami MCU. Jak na końcówkę XX wieku był to jednak jeden z ambitniejszych projektów związanych z komiksami Marvela.

W 2008 roku Marvel Studios dało początek światu, który w sześć lat rozrósł się do kolosalnych rozmiarów, wyśrubował wiele rekordów i zostawił daleko w tyle rywali z DC Comics. Nie zawsze tak było. Superman Reeve'a i Batman Keatona przez lata deklasowali marne telewizyjne produkcje konkurencyjnego wydawnictwa, ale czy rzeczywiście są one aż tak fatalne? Długo można by tłumaczyć, dlaczego "Nick Fury: Agent of Shield" prezentuje się tak słabo. Krytycy jego jakości nie zauważają, że nie był projektem kinowym czy chociażby produkcją przeznaczoną na rynek wideo. Nie jest to nawet film telewizyjny, ale pilot serialu, do którego realizacji ostatecznie nie doszło. Powstał mniej więcej w tym samym czasie co "V.I.P.", "Nikita" czy "Zaginiony świat", a na tym tle wypada całkiem solidnie.

Losy bohaterów obecnego filmowego uniwersum Marvela są ze sobą ściśle powiązane, a w utrwaleniu wizerunku i znaczenia agencji S.H.I.E.L.D. pomógł szereg produkcji kinowych, seriali animowanych i przede wszystkim "Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.". Rod Hardy miał zaledwie osiemdziesiąt minut i niemalże całkowity brak wsparcia w zakresie rozpoznawalności marki, która we wcześniejszych produkcjach wspominana była niezwykle rzadko (przed 1998 rokiem Nick Fury pojawiał się zaledwie epizodycznie w animowanych wersjach "Iron Mana", "Spider-Mana" i "X-Men"). Nikt poza zatwardziałymi fanami komiksu nie miał pojęcia, kim jest Fury i czym właściwie jest S.H.I.E.L.D (u Hardy'ego nazwane po prostu Shield). Twórcy pilotażowego odcinka stanęli więc przed niezwykle trudnym zadaniem i w moim odczuciu podołali mu.

Przede wszystkim nie skusili się na włączenie elementów "superbohaterstwa", które przy możliwościach ówczesnej technologii musiałyby wyglądać żenująco. Pojawiają się znane z komiksów postacie pokroju barona Wolfganga Von Struckera, Viper czy Alexandra Pierce'a (tutaj młodziutkiego agenta wprowadzającego wątki humorystyczne, a nie przebiegłego członka Hydry, którego odegrał Robert Redford), ale efekt końcowy przypomina bardziej filmy z Bondem (zwłaszcza przez nagromadzenie gadżetów typu bomba umieszczona w sztucznym oku) niż adaptację twórczości Jacka Kirby i Stana Lee. Idea przyziemności towarzyszyła także kręceniu "Zimowego żołnierza", który jest przede wszystkim solidnym filmem sensacyjnym. W 1998 roku, gdy o obecnych możliwościach CGI nikt nawet nie marzył, tylko taki film czerpiący z komiksowych realiów mógł być wiarygodny. Wczesne odsłony Hulka, Spider-Mana czy nigdy nie opublikowanej, ale krążącej wśród kolekcjonerów pierwszej wersji "Fantastycznej Czwórki" są najlepszym dowodem na to, że efekty specjalne sprzed 2008 roku nie mogły podołać realistycznemu oddaniu historii wymagających znacznie więcej niż czarny strój nietoperza.

Najwięcej kontrowersji wzbudza odtwórca roli tytułowej. David Hasselhoff dorobił się złej sławy w internecie i w oczach wielu stanowi symbol przaśności, a do tego ciąży na nim klątwa trwałego powiązania z wieloletnią serialową rolą (a nawet dwiema - Michaelem Knightem w "Nieustraszonym" i Mitchem Buchannonem w "Słonecznym patrolu"). Bez wstydu przyznam, że moje odczucia do Hoffa są raczej pozytywne, a dystansu do samego siebie ("Pirania 3DD", "The SpongeBob SquarePants Movie", "Hop") mógłby pozazdrościć mu nie jeden aktor. Wrzawa wśród fanów odnośnie konwersji rasowej poszczególnych bohaterów podnoszona jest przy każdej możliwej okazji (Electro, Human Torch itp.), ale akurat Nick Fury dziwnym trafem (może przez małą rozpoznawalność) kojarzony jest jako sobowtór Samuela L. Jacksona, choć aktor stał się wzorem dla nowego wizerunku szefa S.H.I.E.L.D. (a później także jego odtwórcą) dopiero w 2002 roku. Wcześniejsza wersja (bohater wojenny i były sierżant grupy żołnierzy zwanej Howling Commandos) jest przyzwoicie oddana przez Hasselhoffa, choć scenarzysta (David S. Goyer, później autor scenariuszy m.in. "Blade'a" oraz trylogii Mrocznego Rycerza w reżyserii Nolana) postawił na Fury'ego zgorzkniałego, z czasów, gdy już nie wierzył w grę zespołową i tworzenie drużyny zdolnej do sprzeciwienia się złu całego świata. Fury Hoffa jest indywidualistą, woli walczyć w pojedynkę, nawet jeśli wrogiem jest zabójcza Viper (od początku wiadomo, że jest czystym złem, bo nie dość, że nieustannie wydziera się, patrzy spode łba i złowieszczo śmieje, to jeszcze nosi dziwną, rozczochraną fryzurę) i rzesza jej sługusów. Sypie czerstwymi żartami, nie wyciąga cygara z ust, zdecydowanie nie jest autorytetem dla młodszych współpracowników i na pewno nie chcielibyście, żeby ktoś taki wybawił was z opresji. Dla mnie jednak taki Fury ma swoje uroki i takiego zapamiętałem go z komiksów, które czytałem na początku lat 90.

"Nick Fury: Agent of Shield" nie jest dobrym filmem, ale jako pilot serialu z 1998 roku wypada nieźle. Szkoda, że studio nie zaryzykowało i nie zamówiło pełnego sezonu. W żaden sposób film Hardy'ego nie dorównuje współczesnym adaptacjom komiksów Marvela, ale warto sięgnąć do źródła i ocenić je z uwzględnieniem czasu i budżetu, w jakim powstawało.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones