Recenzja serialu

The Midnight Gospel (2020)
Mike L. Mayfield
Pendleton Ward
Duncan Trussell
Phil Hendrie

Psychodeliczna podróż przez 101 odcieni fioletu

Choć na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że w tak cudownie idyllicznych barwach nie może kryć się żaden mrok – jest zupełnie inaczej. Cukierkowe połączenia kolorów wcale nie zwiastują
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jaki twór powstanie po zmieszaniu ze sobą takich produkcji jak "Rick i Morty" i "Pora na przygodę", to 4 kwietnia 2020 roku poznaliście odpowiedź. Najnowszy twór Netflixa, czyli "The Midnight Gospel", to okraszona narkotyczną estetyką historia aspirującego podcastera, który przemierzając kosmos, prowadzi wywiady o istocie nadziei i beznadziei, kochania i wybaczania, życia i śmierci.

Nowa animacja dla dorosłych powstała za sprawą Pendletona Warda ("Pora na przygodę") oraz Duncana Trussella, którego fani podcastów znać mogą z jego autorskiego "Duncan Trussel Family Hour". Każdy odcinek poświęcony jest tu innemu gościowi, z którym Trussell pod postacią kosmicznej wersji Włóczykija (tak, tego z Muminków, mają dokładnie taki sam kapelusz!) przeprowadza rozmowy z niesamowitymi osobistościami. W "The Midnight Gospel" spotkać możemy na przykład Anne Lamott – pisarkę, która opowiada o własnych przeżyciach związanych z alkoholizmem oraz o finalnym doświadczeniu Chrystusowej miłości. W ostatnim odcinku poznamy również nieżyjącą już matkę Trussella –  Deneen Fendig, o której opowiem nieco później. 

Przez osiem epizodów nasz całkiem dający się lubić Włóczykij imieniem Clansy skacze przez planety i pokazuje nam myślenie, którego być może byliśmy wcześniej świadomi, jednak nie do końca chcieliśmy się w nim zagłębiać. Filozoficzne tematy podsycone są New Age’owym zabarwieniem, które płynnie łączy się z wątkami pochodzącymi ze wschodnich religii. Takie połączenie trafi jednak tylko do wybranej grupy odbiorców. Osoby, które nigdy wcześniej nie interesowały się istotą świadomości, śmierci ego czy właściwościami środków psychodelicznych, mogą poczuć się zagubione i zniechęcone. 

Choć na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że w tak cudownie idyllicznych barwach nie może kryć się żaden mrok – jest zupełnie inaczej. Cukierkowe połączenia kolorów wcale nie zwiastują bajkowej opowieści o tym, że życie jest piękne. Fiolety przybierają coraz ciemniejsze barwy, a tematy coraz bardziej zbliżają się do tych, o których rozmawiać są w stanie tylko osoby o filozoficznych zapędach. Sama animacja oparta jest na mocnych kontrastach. Jaskrawe barwy w jednej chwili potrafią zmienić się w psychodeliczny kalejdoskop, z którego już blisko do migoczącej czerni. 

Skrajności animacyjne najlepiej widać w odcinku "Zagłada radości", w którym razem z Clansym trafiamy do ciągle odradzającej się historii prowadzonej w rytm opowieści o tym, jak wiele nieznanych części swojej świadomości pozwala nam odkryć DMT. Pomimo tak widocznej narkotycznej wizji wszechświata twórcy wcale nie krzyczą o tym, aby bez wahania sięgać po narkotyki i psychodeliki. Jednocześnie unikają oni demonizacji tych środków, ale za sprawą dr. Drew Pinsky’ego (odcinek "Smak króla") zaznaczają, że branie ich w nieodpowiedzialny sposób jest po prostu głupie. 

Tym, co niewątpliwie jest jednym z mocniejszych punktów serialu, jest to, z jakimi emocjami się w nim mierzymy. Ich rozłożenie na odcinki nie jest równomierne, ale w każdym znajdzie się choć minimalna ich ilość. Aby mniej więcej nakreślić, o jakich emocjach jest tu mowa: "The Midnight Gospel" nakazuje nam stawić czoła rzeczywistości, jaka występuje w rzeźni, wymaga od nas przemyślenia, czym tak naprawdę jest nadzieja i pragnienie zemsty...  

Największy cios emocjonalny zadaje nam ostatni odcinek, w którym Clansy’ego czeka obracająca się wzdłuż matczynych wspomnień konfrontacja z nieuchronną śmiercią jego ukochanej mamy. I choć powiedziane tam są rzeczy, których teoretycznie każdy człowiek jest świadom, to jeszcze nigdy nie brzmiały one tak mocno jak teraz. Siła wydźwięku tego odcinka nie wzięła się z niczego. Dialog jest rzeczywistą rozmową Duncana z jego bliską śmierci matką. 

Jeśli nie boicie się trudnych tematów ujętych w formę buddyjskich wykładów, które momentami bywają nudnawe, to serial teoretycznie jest dla was. Jest jednak jeszcze jedna kwestia, która może utrudniać odbiór całości. Otóż – rozmowa tocząca się na ekranie to jedno, ale to, co na tym ekranie widzimy, to coś zupełnie niepołączonego ze słowami. Mamy więc tak naprawdę dwie historie w każdym odcinku, i obawiam się, że chcąc wyciągnąć maksimum możliwości z tej animacji, trzeba będzie obejrzeć każdy odcinek dwa razy. Raz dla samego wysłuchania, a drugi raz dla obejrzenia tego, co dzieje się w tle. 

Problematyczne może być również samo przewijanie się tu tematu kwaśnych podróży, których istnienia w żaden sposób nie da się ukryć. Dla osób szczególnie wrażliwych w tym temacie może być to nie do przejścia i po pierwszym odcinku będą one miały najzwyczajniej w świecie dość. Jeśli jednak dadzą one szansę temu tworowi, to z pewnością dowiedzą się kilku nowych rzeczy.

"The Midnight Gospel" jest więc ciekawą próbą stworzenia nowego wymiaru animacji dla dorosłych. W tym klimacie z pewnością odnajdą się osoby szczególnie ceniące sobie tematykę duchową, dla innych może być zbyt mocno. Szata graficzna, początkowo przyciągająca wzrok, z czasem może okazać się męcząca, a same wywody filozoficzne zaczną zlewać się w jeden zbyt długi wykład o sensie naszego bytu. Niemniej, jest to coś, czego rzeczywiście jeszcze nie było. Przeniesienie podcastu do wymiaru kosmicznego jest czymś świeżym, choć jeszcze nieco niedopracowanym.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wiele zarzuca się twórcom "The Midnight Gospel". Że skupiają się na treści, zaniedbując animację. Że... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones