Wielkie oczekiwania i niestety równie wielkie rozczarowanie. Miała być "Sukcesja w Montanie", bo nawet skład ultrabogatej, patologicznej rodzinki podobny (ojciec, trzech synów i córka). Niestety między bohaterami nie czuć toksycznej chemii, która tak spektakularnie zatruwała rodzinę Roy'ów. Nie pomaga też jak zwykle drętwawy Kevin Costner. I nawet śliczna Keily Reilly, grająca straumatyzowaną Beth Dutton, jakoś bez przekonania wygłasza swoje dramatyczne oskarżenia wobec całego świata.
Miała być też międzykulturowa opowieść, w której ważną i sprawiedliwą rolę dostają Native Americans, a dowiadujemy się tylko, że dzielą się na bardzo bogatych właścicieli kasyn i bardzo biednych mieszkańców baraków (co nota bene w dużej mierze jest prawdą). Jedyne co ratuje serial, to przepiękne zdjęcia rozległych krajobrazów Montany. Ale przecież od tego są filmy przyrodnicze.
W serialu mocno kuleje scenariusz. Ma się wrażenie, że autorzy próbowali upiec tort składający się z samych rodzynek i cukru. No i przesadzili. Bo jak uzasadnić, że jeden z głównych bohaterów w pierwszych dwóch odcinkach zabija 4 osoby w trzech różnych sytuacjach, z których dwie są zupełnym zbiegiem okoliczności? Chciałoby się rzec mniej krwi a więcej psychologii, panowie i panie scenarzyści.